W pewnym miejscu (we wstępie do Organs without Bodies, książce poświęconej konsekwencjom Deleuze’a), Slavoj Žižek pisze, że w pewnych krajach, takich jak XIX-wieczna Polska albo Węgry, literatura zajmuje miejsce filozofii, a z kolei w innych krajach, takich jak Niemcy, filozofia zajmuje z kolei miejsce polityki. Zastanawiam się, czego miejsce zajmuje literatura w Polsce początku XXI wieku. Nie wiem, czy chodzi o zajęcie miejsca po nieistniejącej polityce. Jednak najwyraźniej literatura wchodzi w relacje z pustką, interesuje się pustym miejscem.
W pierwszej lekturze Paw królowej wydał mi się podobny, tout proportion gardée, do Szatańskich wersetów Rushdiego. Być może jest to tylko powierzchowne podobieństwo fabularne, wynikające z pomysłu uczynienia powieściowymi bohaterami postaci z miejscowego show businessu, na równi marnego i przypadkowego u nas, jak w Indiach (Bollywood w oczach Rushdiego prezentował się znacznie mniej kolorowo niż w naszych). Jednak tym, co stanowi o istocie Szatańskich wersetów jest przenikanie się pospolitości z czymś innym. Pojawia się jakieś niepewne, chybotliwe objawienie. Natomiast u Masłowskiej? Nic nie ma. Żaden anioł się nie pojawia; jeśli ktoś budzi kopniakiem, możemy mieć pewność, że nie jest to wysłannik boży. Żadnej duchowości, niczego, co by ją ewokowało, zapowiadało, sygnalizowało jej brak, być może z wyjątkiem zdumienia przedstawicieli show businessu wobec medialnego potencjału śmierci Papieża, której nikt przecież nie promuje. Dopatruję się w tym jednakowoż ironii, w tym pozornym nie promowaniu. Istnieje przecież potężna instytucja, potężny mechanizm promocji stojący za sprzedażą dywaników z wizerunkiem Papieża.
Tak czy owak, rzuca się w oczy brak, nieobecność, puste miejsce. Czy zatem literatura jest tym, co zajmuje miejsce religii, którą Polska chybia, na którą spóźnia się w podobny sposób jak Niemcy spóźniły się na rewolucję, która miała miejsce we Francji? Byłby to szczyt paradoksów, niewykluczone jednak, że właśnie o to tu chodzi. O duchowe chybienie, jak przeskoczony w pośpiechu schodek, którego braku nawet się nie zauważa.
Czy więc ostatecznie, jak powtórzył kiedyś Miłosz słowa Kabira, rybom w wodzie dokucza pragnienie? Czy katolicka Polska jest w istocie krajem bez ducha? Nie zdziwiłabym się, gdyby naprawdę tak było i o to chodziło. Prawdę mówiąc wydaje mi się jednak, że religia jest czymś tak dalekim od świata Masłowskiej, że całkowicie ginie za horyzontem. Nie ma tu żadnej formy czekania na Godota, na Bozię. Jest o wiele skromniejsze oczekiwanie, ale i ono niespełnione. A mianowicie czekanie na miłość. Myślę, że jest ono w całym tego słowa znaczeniu Beckettowskie, absurdalne i tragiczne, i tak jak u Becketta pod znakiem zapytania stawia się kondycję ludzką, marność nad marnościami, tak też i tutaj pojawia się dojmujące pytanie o kondycję kobiecą, powracające jako leitmotiv w całej powieści.
Zastanawia mnie tytuł, pozbawiony widocznego na powierzchni odnośnika w tekście. Cóż za paw królowej? Chyba powinno być: paź? Paź królowej, nieobecny motyl; paw królowej, ewentualny element pałacowych ogrodów, ale w kontekście Masłowskiej raczej skutek nagłego napadu królewskich torsji. Ale przecież żadnej królowej tu nie ma, nie ma żadnej kobiecości królewskiej; wszystkie postaci kobiece w powieści są na równi nędzne, na równi zdeptane. Chociaż Pitz Patrycja, tak brutalnie potraktowana na wstępie, ze skórkami od makreli w ustach i z kamieniami w intymnej anatomii, zostaje w ostatecznym rozrachunku wyniesiona do rangi bożyszcza, ma stanąć na scenie w światłach jupiterów, stać się ikoną nowej, turpistycznej estetyki.
A więc ostatecznie plebejski paw królowej karnawału. Sama Masłowska Dorota, pisarka, zostaje także wciągnięta w tryby medialnej machiny, postawiona na show-businessowym piedestale. Ale skąd noże? Dlaczego ludzie przychodzą z nożami? Bo to jest obrzęd, to jest krwawy karnawał, w którym idole mają zostać złożone w ofierze. Czyż Pitz Patrycja, z twarzą przypominającą ochłap mięsa, nie jest od początku przeznaczona na zwierzę ofiarne? I to samo pisarka. Nie ma tego w tekście, ale wyraźnie wyczuwam swąd spalenizny, książek ofiarnych, przeznaczonych na spalenie, być może pisarek ofiarnych, przeznaczonych na stos całopalny. Palenie wiedźmy, kobiety, której winą jest wiedza i brzydota, oskarżonej o spółkowanie z Diabłem, który tutaj jest całkiem nieobecny, nawet on pogardziłby psim, suczym ciałem. A poza tym świat bez ducha, bez Bozi, w którym, w przeciwieństwie do Nietzscheańskiej diagnozy, umrzeć może już tylko co najwyżej Papież, jest przecież także światem bez Diabła.
Ale skąd tu w takim świecie, jednak, rytuał? Być może chodzi o praobrzęd pierwotniejszy od religii, o ofiarę, która nie jest jeszcze składana żadnemu osobowemu bóstwu. Ale już teraz wiadomo, kto tą ofiarą będzie, wiadomo, że kobieta. To ona jest najpierwotniejszym kozłem ofiarnym, kukłą, skórzanym workiem, który napycha się odpadkami i kamieniami, aby go rytualnie spławić, spalić, usunąć w jakikolwiek inny sposób.
Aby oczyścić wspólnotę w tym momencie przełomu (31 grudnia), aby sprowokować zmianę. Czy ten atawistyczny obrzęd może być jednak skuteczny, czy ponowne uruchomienie mechanizmu ofiary pomoże umocnić nadwerężony, rozpadający się świat? Przychodzą mi tu na myśl inne współczesne powieści, w których pojawia się kozioł ofiarny, kobieta w roli kozła ofiarnego. Jak na przykład Miasto białych kart Saramago. I tam też się nie udaje, więc jestem pesymistką co do perspektyw dla Polski. U Saramago chodzi o kruszącą się polityczność, nadwątloną przez epidemię białej ślepoty, a potem kolejny kryzys, epidemię białych kart do głosowania. Zamordowanie kobiety mogłoby być nową zbrodnią założycielską, uruchomić na nowo wspólnotowość, ten rodzaj wspólnotowości, który Saramago próbuje odrzucić pomimo jej przedwiecznego i nawracającego cyklicznie charakteru. Pokazuje nieskuteczność nowego mordu. Ale skąd wiadomo? Powieść się przecież urywa, skąd więc ta pewność, że świat znowu nie upadnie w swoje polityczne struktury? Dlaczego rozwiązanie tyle razy wypróbowane miałoby się okazać nieskuteczne, dlaczego cykl miałby zostać przerwany, dlaczego kołowrót historii miałby się zatrzymać? Czy jest jakiś powód?