17 January 2012

Operacja dodawania czwartego boku

(wokół „Tympanum” w: Jacques Derrida, Marginesy filozofii)


I.
Czas na przesunięcie Derridy: pójść teraz o krok naprzód, dokonując minimalnej poprawki, użyć Derridy w mojej sprawie, przyjąć go za słup orientacyjny, żeby względem niego posunąć się trochę w kierunku, na którym mi zależy.
Było tympanizare jako krytykowanie filozofii, gdzie krajalnica Tarahumarów stała się zwieńczeniem, dowodem koronnym. Ale to był tylko początek, precedens, który mogę przeciągnąć na stronę Transkultury. Tak czy owak, chodzi o transwersalne nałożenie porządków kulturowych, aby uruchomić ich interferencję, krajalnicę przyłożyć do Nietzschego. Kiedy niektóre szczyty i doliny fal szczęśliwym trafem nałożą się na siebie, wtedy uzyskujemy wzmocnienie, trafiającą się okazję do nowej, niebywałej jeszcze lektury.
Tympanum Lafay'a-Hegla jako maszyna do czerpania, aby wynosić na wyższy poziom okazało się już wówczas przestarzałe, i ten doskonały mechanizm miał zostać rozbity. W grę wchodziło przedziurawienie czerpaka, rozbicie bębenka przez energiczne bębnienie. Nietzche podpowiadał, że najlepiej użyć młota. Ja tymczasem, żeby raczej wziąć wiosenny wiatraczek Indoeuropejczyków zamiast krajalnicy Tarahumarów, a więc posłużyć się furkotaniem zamiast bębnienia (bębnienie – dyskretne: quantum, przejście fazowe, zerwanie; furkotanie: ciągłość jako zasada, z możliwością zmiany zwrotu – kręcenie w tę i w tamtą; nagłe zatrzymanie i odwrócenie kierunku przy zachowaniu zasady; dopuszczalność wariantu lustrzanego).
Jako źródło szczęśliwego trafu, koniecznego do wykonania operacji przymierzania w poszukiwaniu interferencji przyjmuję osobiste doświadczenie. Moje podróże zostaną przez mnie użyte jako aleatoryczny filtr, generujący domieszkę chaosu potrzebnego do uruchomienia programu interferencji. Wyjeżdżanie od siebie biorę jako minimalną zasadę Transkultury, okoliczność spotkania z innym, które pozwoli mi na naddanie czwartego boku w stosunku do Derridy.

II.
A więc jako aleatoryczny punkt wyjścia, malajski manuskrypt, cztery kierunki pisma, pluralny porządek dyskursów rozwijających się niezależnie w czterech, albo i w pięciu kierunkach, począwszy od wspólnego punktu centralnego:

Ale to nie wszystko, trzeba nałożyć na ten schemat zasadę wiosennego wiatraczka, poruszyć dyskursy i zmusić je do krążenia wokół wspólnego środka tak szybko, aby wytworzyły wrażenie nakładania się i zlewania ze sobą.
Zamiast trójkątnego bębenka – róża wiatrów, poczwórny schemat organizacji świata. Cztery kierunki pisma, rozdroże czterech kultur podlegających furkotaniu. Chodzi mi więc o opis problemu furkoczącego wiatraczka wokół aleatorycznego centrum. Cztery istnieją osobno w stanie statycznym lub przy powolnych obrotach; czy zlewają się w światło białe, przy jakiej prędkości granicznej.
Na przemian z wiatraczkiem, możliwość użycia pryzmatu: możliwość powrotu do punktu wyjścia (trójkąta) w celu przeprowadzenia ponownego rozszczepienia.

III.
Zacznijmy więc od pierwotnego idola przodka (faza pierwsza). Oto transcendencja dziedziczenia, którego źródłem jest fallus: non omnius moriar. Wokół niego wszystko się kręci. Wrzeciono – fallus pozbawiony nosiciela, zabsolutyzowany, przekształca się w zasadę pisania: logocentryzm.
Faza druga: kosmiczny vortex, patriarchalne sanktuarium: upamiętnia zarazem protoplastę i zawarty przez niego pakt, wejście w wertykalną relację, która ustanawia oś obrotu. Nowa organizacja świata, absolutyzująca wrzeciono, i przy okazji nowy wymiar pisania: transmisja.
Mam na myśli chybiony użytek, qui pro quo, mylne wzięcie jednego za drugie, przeniesienie nawyku litolatrii. A więc krążenie wokół innego kamienia (Mekka), a w końcu faza trzecia: transkulturowy chiasm:
„[...] Należy krążyć wokół Dawida, przy czym kierunek nie jest sprawą obojętną. Okrążając rzeźbę, można zobaczyć serię jej kolejnych widoków, a tym samym sekwencję emocji, proces prowadzący Dawida od idei do czynu, od spojrzenia do wyrzutu kamienia, od oka do ręki. Właśnie dlatego kompletny wyraz tej rzeźby, o ile zdoła się go uchwycić, jest wstrząsający. Żadne inne znane mi dzieło sztuki nie mówi tyle o byciu intelektualistą. O sekrecie dobrze przemyślanego strzału z procy. Jednak najistotniejsze jest w tej rzeźbie, że trzeba kręcić się także w drugą stronę. Dawid wkręca się i wykręca. Jest też niewidzialna linia prowadząca z powrotem od ręki do oka, od działania do spoczynku, od czynu do namysłu. I tak w nieskończoność. Mogłabym spędzić cały dzień w Akademii, krążąc wokół Dawida, to w prawo, to w lewo, patrząc jak się wkręca w działanie i jak się wykręca. I właśnie w tym też jest sekret jego wolności, w swobodzie zaniechania, w działaniu na skos, jakie tworzy jego spiralę. Dawid zwycięża Goliata, ponieważ ma swobodę uniknięcia frontalnego z nim starcia. Ta swoboda rodzi się w jego oku i w jego umyśle, który dopuszcza skośność.”
Florencję bierzemy za Mekkę, doprowadzamy do furkotania kulturowych porządków. Chodzi o rozchybotanie osi tautologii, doprowadzenie do wyłonienia się stanów obocznych.
Cały czas – przypominam – wychodząc tylko od indywidualnego doświadczenia, wziętego za aleatoryczne centrum. A więc, całkiem konkretnie: ja z mężem na Wielkanoc we Florencji, para kulturalnych Europejczyków wyznania mahometańskiego, przykład transwersalnych tożsamości epoki, a zatem krążenie wokół kamienia jako wiosenny wiatraczek, solemnitas wypełniania tego, co czynić należy. Rytualne uchybienie, wypełnienie z modulacją, nałożenie i interferencja, przy czym każda z interferujących warstw została wzięta ze swoją wewnętrzną złożonością:
a) indoeuropejski wiatraczek;
b) semicka litolatria;
c) czas wielkanocny Fausta: przesilenie, ewentualność pojawienia się nowego psa, otwarcie możliwości pomyłki, krytycznego uchybienia i powrotu do początku.
Tak więc krążenie wokół kamienia jako wiosenny wiatraczek, i w tę i w drugą stronę. W tę: destrukcja z procą, w tamtą: uchwycony w kamieniu moment namysłu, narodziny refleksji. Od ręki z powrotem do oka, od oka do ręki.

IV.
Omphalos:

Podróżowanie jest w istocie centrowaniem wrzeciona; polega na natrafianiu na ukryte lub zapomniane osie świata, punkty środkowe, klucze. A więc jestem tu po to, aby za pomocą podróżowania toczyć agon z Derridą. Potrzebuję clinamenu, odchylenia asocjacyjnego ciągu, aby wyzwolić się od przymusu podążania jego śladem: koleina, natręctwo namolnego podrywacza, trop myśliwego. Jeśli schwytanie, uwiedzenie, wyprzedzenie w koleinie jest niemożliwością, wyłania się konieczność odejścia w bok, porzucenia, które skończy się ustanowieniem nowego centrum.
Muszę więc wrócić do Transkultury: w jaki sposób człowiek dąży do przekroczenia fallusa, uwięzienia w najdalszym końcu samego siebie. Interesują mnie momenty wyjścia, boczne drogi, uchybianie rytuałom. Ale w centrum jest źródło rytuału, pierwotne wyizolowanie: ja sam znikam, aby pozostał tylko fallus, absolutyzuję fallusa poświęcając samego siebie. Ostatecznie więc zabsolutyzowany fallus staje się czystą geometrią, traci płeć i staje się jednorodną, niezróżnicowaną zasadą, ani kobietą, ani mężczyzną, ale nowym mekkańskim bóstwem bez postaci, totalizującym wszystkie atrybuty.
Furkoczący wiatraczek staje się źródłem światła białego, które trzeba dopiero powtórnie zdetotalizować, rozbić na warstwy, wyłuskując je z interferencji. W jaki sposób doszliśmy do tego wszystkiego?
Doświadczenie Tyrezjasza, splątanie. A także oślepienie i kastracja (konieczne oddzielenie, aby fallus został zabsolutyzowany). Jan od Krzyża – odcięcie głowy, absolutyzacja kastracji, głowę wziąć za fallus, siedlisko logofalliczności, fallusa, który stał się słowem i światłem. Krajalnica Tarahumarów nie na wiele się zda w tym przypadku. Trzeba głowę złożyć w ofierze. Furkotanie wiatraczka jako zatarcie dyskretnej podstawy, na jakiej opiera się słowo, dotarcie wstecz, do przedwerbalnego ciągu, przeciągłego wycia, a może śpiewu sprzed słowa, pierwotnej wokalizy, która wyraża, nie posługując się nieciągłością, nie rozbijając na elementy, nie analizując.
W ten sposób znalazłabym poza granicą dekonstrukcji, na wolności, w niezróżnicowanej przestrzeni, nie pokrytej jeszcze żadnym śladem. Świeży śnieg obok drogi.
Tak czy owak wiatraczka także można użyć do lektury Nietzchego, komplementarnie do tamtej. A więc zamiast filozofować młotem, filozofować za pomocą wiatraczka. Rozkręcić młynek modlitewny, uruchomić pewien rodzaj szału, w którym rzeczywistość jest dana w pojedynczym błysku. Innymi słowy, dochodzę do filozofowania przez iluminację. Satori, doświadczenie powszechnego odwrócenia, eliminacja tropu (trop: zagłębienie, negatyw, odcisk stopy w kamieniu). Raptowne przenicowanie rzeczywistości, jasność pogrążająca się w niebycie, la Nada Jana od Krzyża, zerwanie, nagła niemota, doświadczenie radykalnej eliminacji słowa. Detronizacja lingwamu, ucięcie porządku fallologocentrycznego, i to wszystko dzięki rozkręceniu wiatraczka, furkotaniu kodów (kultur, języków, rytuałów). Desystematyzacja przez nałożenie nieskończonej liczby systemów. I dopiero wtedy nowe wrzeciono, wolne od wszelkiego skojarzenia z fallusem, wetknięte w surową materię, jeszcze bez odcisku kultury. Możliwość nowej nici, która z czasem stanie się koleiną i udeptanym gościńcem, i tak w nieskończoność.